wtorek, sierpnia 16, 2011

YELLOW FRIED CHICKENz - live at Stodoła, Warszawa 06.08.2011

"Piękną mamy jesień tego lata" chciało się rzec w drodze na koncert. Silna burza z piorunami, chłód, i wszechobecny deszcz towarzyszyły nam w drodze do klubu. Na szczęście po drodze czekał nas jeszcze miły przystanek w knajpie na kilka piwek w miłym gronie.
Przed 19 znaleźliśmy się już pod halą. Cały tłum już wszedł do środka, więc bez ścisku i przepychanek weszliśmy do Stodoły. Jeszcze rzut oka na pamiątki z koncertu i znowu do baru. Jeszcze jedno piwko i można uderzać na halę główną, skąd już dobiegały piski fanów, którzy ochoczo witali kolejnych muzyków z ekipy YFC.
Fot. by Jade
Początek koncertu zapowiadał się nieźle. THE END OF THE DAY, czyli nowy singiel nowej ekipy Gackta dynamicznie uderzył z głośników. Chwytliwy refren i szybkie tempo piosenki sprawiły, że zebrany tłum od razu poczuł energię zespołu. Następnie bez chwili przerwy pokręcony i chaotyczny NINE SPIRAL, który dodatkowo jeszcze bardziej został udziwniony na potrzby koncertu Yellow Fried Chickenz. Później uderzył równie znany SPEED MASTER, w odświeżonej nieco wersji, jednak już wtedy zaczęło mi coś nie pasować. Gackt w towarzystwie Jona, drugiego wokalisty zaczęli dynamicznie, jednak dlaczego stało się to, co się stało później? Obaj panowie stawali obok siebie na podwyższeniu tuląc się do siebie, jak para kochanków. Wili się w niedwuznacznych pozycjach... Dziwnie było coś takiego oglądać. Facet, który był dla mnie kwintesencją japońskiego, oryginalnego grania nagle stoi na wprost mnie i niemal się całuje z drugim gościem na scenie. Przyszedłem na koncert, nie na fanservice show. Przemilczę nieco drętwy nowy singiel Gackta - EPISODE 0, który jest dość nijaki. Zawiodłem się również na anglojęzycznej wersji MIND FOREST, która to piosenka w oryginale była jedną z jaśniejszych pozycji na albumie Crescent. Początkowo show robione przez Gackta i Jona (drugiego wokalistę) było śmieszne, jednak po chwili zaczęło to denerowować. VANILLA to było już totoalne przegięcie fanserwisu. Nawet specjalnie na okazję pisania sprawozdania nie chcę sobie przypominać co się działo na scenie, bo po prostu miałem dość. Myślałem, że im muzycy starsi, tym mniej wygłupów na scenie, a więcej oddania muzyce. Dodatkowo strasznie drażniło sztuczne wydłużanie koncertu poprzez przeciąganie końcówek utworów. Panowie, outro piosenki nie powinno trwać dłużej niż dwie minuty. Dziesięć minut (liczyłem!) bezcelowego uderzania w instrumenty to gruba przesada. Dodatkwo nurzyło ciągłe nawoływanie do skandowania YFC!! YFC!!, przez ładnych kilka miut pod rząd.
Naprawdę świetnie było dla mnie tylko podczas JESUS. Energia dosłownie wylewała się z fanów, kiedy ochoczo, jak jeden mąż krzyczeli żywiołowo "HEY! HEY!" w rytm piosenki. Sam sobie podczas tej jednej piosenki ostro pomachałem główką. Jednak tekst Gackta, który poprosił fanów, aby pokazali jak bardzo chcą go pieprzyć to już jawna kpina z fana, który przyszedł na koncert dla muzyki, a nie dla oglądania gibających się facetów w wieku, a miejscami przebijających, magiczną granicę lat czterdziestu. Ballady, na których Gackt występował sam, również były na plus koncertu. Bardzo ciekawie pokazywał swoje zdolności wokalne, w pewnych momentach śpiewając acapella.
Być może, gdyby nie zachowanie obu wokalistów koncert byłby świetny. Od strony technicznej muzyków, nie mam co się czepiać, ponieważ Chachamaru był doskonały na swojej gitarze. Shinya ostro walił w gary, jak tylko on to potrafi. Miłym gestem z jego strony było to, że kiedy koncert dobiegł końca, to rzucił swoje pałeczki w stronę niepełnosprawnych fanów na wózkach inwalidzkich, którzy zebrali się na balkonie Stodoły. Dodatkowo bardzo elegancko założył polską flagę i zabawnie tańcząc pożegnał się z naszą widownią, która dla odmiany sprawiła się wyśmienicie, dając żywy przykład, że Polacy potrafią bawić się na koncercie.
Występ jak dla mnie słaby i niewart tak dużych pieniędzy. Gackt niepotrzebnie postawił nacisk na fanservice, od którego już "oczy bolały patrzeć" parafrazując znany polski film.
Nieco się wyżyłem, gromy proszę ciskać w komentarzach.

1 komentarz:

Jun pisze...

i tak sie ograniczales. mniej wiecej tak postrzegalem ten koncert.