wtorek, kwietnia 24, 2012

Koncert D w Krakowie (21.04.2012) - relacja Harlocka

Nie byłem w ubiegłym roku we Wrocławiu, więc na występ formacji D czekałem niemal 9 lat (czyli do początku powstania zespołu). Przez ten cały czas kawałki pisane przez chłopaków trzymają równy, wysoki poziom a tego typu muzyka zazwyczaj świetnie sprawdza się w wydaniu koncertowym. Mając w pamięci doskonały koncert Versailles z ubiegłego roku liczyłem, że i D wstrząśnie Miastem Królów.

Fot. copyright Abstract Overload 'zine
Z kilkunastominutowym poślizgiem po nerwowym oczekiwaniu udało nam się wejść do klubu. Liczyłem na spotkanie z zespołem. Pytań co prawda w zanadrzu miałem trochę (uzbierałby się cały wywiad, ale nikt z otoczenia zespołu nie był chyba zainteresowany żadną pogadanką poza tym czymś), ale celowałem głównie z jednym. Myślałem, że spotkanie będzie zorganizowane w osobnej sali ze stołem krzesłami (jak na konferencję prasową przystało), ale wszystko odbyło się w sali głównej. Muzycy, których pojawienie się wywołało olbrzymi entuzjazm, siedzieli na scenie, a wśród zgromadzonej publiczności krążył mikrofon. Zapomniałem, że u nas nie ma prasy T_T W związku z tym bonus przygotowany przez organizatorów był miłym akcentem, aczkolwiek pytania w rodzaju "do Ruizy: jak długo grasz na gitarze" powodują, że po mojej prośbie o przybliżenie decyzji powrotu z nurtu major do indie w pierwszej chwili muzycy byli nieco zakłopotani, a z sytuacji wybrnął dopiero ASAGI. Osobiście popieram tę decyzję, a jeżeli w rzeczywistości umożliwia to chłopakom łatwiejszą promocję poza Japonią, to jest dobrze.

Właściwa część rozpoczęła się również z niewielkim poślizgiem. Na pierwszy ogień poszło Der König der Dunkelheit, dobry mocny wagnerowski akcent. Zespół nie dał wytchnienia, bo kolejne: In the name of justice i Huang Di~yami ni umareta mukui~. Dla mnie jednak początek występu to walka z (nie moim) aparatem, żeby przygotować materiał zdjęciowy. Odetchnąłem dopiero na yami yori kurai doukoku no acapella to bara yori akai jounetsu no aria i wtedy zdałem sobie sprawę, że coś mi nie pasuje – brzmienie. Ponad bezkształtnym jazgotem gitar okraszonym dudnieniem pudełkowej perkusji gitar unosił się wokal ASAGIEGO, który robił co mógł, żeby być słyszanym. A yami yori kurai... ma takie genialne zwolnienie przechodzące w melancholijne syndromowe granie. Nic to, podszedłem do dźwiękowca, żeby zwrócić mu uwagę, że gitar w ogóle nie słychać i żeby zdjął trochę dołu, bo strasznie dudni. Realizator poprzestawiał kilka suwaków na konsoli, po czym poprawiła się słyszalność Ruizy, z HIDE-ZOU było nieco gorzej. Mimo wszystko odniosłem wrażenie, że chłopaki robią co mogą, żeby pokazać się z jak najlepszej strony. Zwłaszcza, że zasługują na to, by ich docenić jako muzyków, gdyż dysponują ponadprzeciętnym warsztatem. HIROKI to jeden z lepszych perkusistów na scenie visual kei, a ASAGI ma głos jak żyleta. Znałem wszystkie kawałki (oprócz jednego, heh), dlatego miałem łatwiejszy odbiór. Jednak jeżeli ktoś po prostu wpadł, to ciężko mi przewidzieć jego reakcję. Zgodnie z zapowiedzią był Sleeper wyrastający na sztandarowy numer zespołu i dosłownie flagowy Night-ship „D”. Najlepiej wypadły: wspomniany już Sleeper i torikago goten ~L’Oiseau bleu~ (choć genialna partia perkusji nie odniosła takiego efektu jak powinna). Imprezę muzycy uświetnili kawałkiem Tightrope, w którym HIROKI i Ruiza wystąpili "na luzaka" (także miły akcent) w podkoszulkach z logo Dying message. Za krótko? Pomimo tej około półtoragodzinnej zabawy chciałoby się więcej.

Podsumowując, dziękuję organizatorom za zaklepanie jednego terminu na przystanek w naszym kraju. Dziękuję także zespołowi za fajny gig. Chodzę na koncerty, żeby muzykę poczuć. W przypadku ostrych klimatów dźwięk musi rozrywać bebechy. Tutaj mi tego zabrakło. Na przyszłość chciałbym zaznaczyć, że nasza redakcja chętnie pomoże w czynie społecznym realizatorom dźwięku w razie potrzeby. Nam również zależy, żeby nasze ulubione kapele prezentowały się tak dobrze jak ich muzyka. Niestety, w kanciapach osiągało się lepsze brzmienie.

źródło: własne

4 komentarze:

NEI NEI pisze...

Oo, to Ty zadałeś pytanie o przejście z major do indie? Akurat wtedy stałam całkiem niedaleko Ciebie ;). Ja mam nieco krótszy staż jeśli chodzi o znajomość D (od 7 lat), ale też chętnie przydybałabym ich o parę rzeczy; wyszłam jednak z założenia, że pewnie udzielą mi najbardziej wymijającej odpowiedzi, jaka byłaby możliwa ;) więc dałam sobie spokój. A poziom pytań był w większości taki sobie - z tego co czytam, w innych krajach raczej stawiają na zabawę i żeby przynajmniej można było się pośmiać, a u nas to cóż ;).

Co do nagłośnienia to może zależy od punktu "stania", bo nie było aż tak źle jak było pod tym względem w Firleju we Wro. Rok temu stałam parę metrów od HIDE-ZOU i prawie w ogóle nie słyszałam jego solówki w Night-Ship "D" - w tym roku było lepiej, chociaż przyznam, też nieperfekcyjnie.

Martin pisze...

W Firleju jak dla mnie było około 546468435468416846417876879946465168 razy lepiej niż w Krakowie pod względem brzmienia.

Jun pisze...

Moze przez to ze stalismy w firleju z tylu słyszelismy perfekcyjnie kazdy instrument. tutaj pomimo przemieszczania sie do przedu do tylu, na boki, slychac bylo glownie kartonowa perkusje i wokal, apropos wokalu, na Yami yori bylo smutno jak Asagi czasem nie mogl wcelowac...pewnie wina odsluchu.

Koncert przez naglosnienie zjebal mi serie zajebistych koncertow.

NEI NEI pisze...

To właśnie miałam na myśli mówiąc o punkcie stania ;) ja rok temu słyszałam głównie bas, a tym razem mniej więcej wszystko (chociaż oczywiście nie tak, jak bym chciała).