czwartek, września 01, 2011

X Japan - live in Berlin, Columbiahalle 4.07.2011

Po wielu latach oczekiwań, przekładania i odwoływania koncertów zespół X Japan przybył w pełnym składzie do Europy by zafundować nam serie 4 koncertów w ramach swojej tegorocznej światowej trasy. Użyłem sformułowania w pełnym składzie gdyż rok temu na Japan Expo w Paryżu wystąpili Yoshiki i Toshi dając krótki akustyczny koncert, a rok wcześniej na tym samym evencie zjawił się sam Yoshiki zapowiadając przyszłą trasę, która z rożnych przyczyn odbyła się dopiero w tym roku, w tym samym roku w Europie gościli także obydwaj gitarzyści X Japan wraz ze swoimi solowymi projektami, Pata grał koncerty z Ra:IN a Sugizo z Juno Reactor. Tym razem w końcu pojawili się wszyscy i pod szyldem X Japan zawitali to Anglii, Francji, Holandii oraz Niemiec. Nam udało się dotrzeć na koncert w Berlinie odbywający się w klubie Collumbiahalle, tym samym w którym 6 lat wcześniej podbój międzynarodowej sceny muzycznej rozpoczynał Dir en Grey. Niemiecki koncert odbywający się 4 lipca był ostatnim w europejskim odnóżu trasy. Pogoda tego dnia idealnie zgrała się z klimatem koncertu i piosenkami takimi jak Endless Rain czy I.V. gdyż od samego rana nieprzerwanie padało i przestało dopiero przy otwieraniu bram.

Koncert zaczął się punktualnie, rozpoczęty został nowym monumentalnym intro, którego to zespół używa od zeszłorocznej trasy po Ameryce północnej, mam nadzieje że pojawi się on kiedyś w na jakimś wydawnictwie tak jak wcześniej używane World Anthem czy Amethyst. Muzycy powoli wchodzili na scenę, Yoshiki wspiął się na swój zestaw perkusyjny prężąc się w padającym na niego świetle (co u jednych powodowało zachwyt a innych rozsmieszało), pozostali rozstawiali się na scenie. Znany wszystkim kobiecy głos zapowiedział: "We will show you a place where dreams and life become one. Memorise the night we will spend together, and keep us in your hearts” a następnie przedstawił członków zespołu, co spotkało się z żywą reakcją publiczności. Zapętlone wielokrotnie powtarzane „X Japan Japan Japan…” przerwane zostało krzykiem Toshi’ego “JADE!” i rozpoczął się pierwszy utwór dynamiczna pełna energii piosenka od razu porwała publiczność, ludzie śpiewali wraz z wokalistą znając doskonale tekst wydanej oficjalnie zaledwie tydzień wcześniej piosenki. Kolejnym kawałkiem było Rusty Nail, którym to zespół zazwyczaj zaczynał każdy koncert, zagrana wersja różniła się jednak od tej znanej wszystkim fanom gdyż wykonywana była w języku angielskim, który moim zdaniem bardzo pasuje do tej piosenki i brzmi ona świetnie w tej wersji, duża część publiczności nie dawała jednak za wygrana i śpiewała japoński tekst, drugą zasadniczą różnicą było solo zagrane przez Sugizo, różniące się od tego granego przez hide, brzmiało one surowo i świeżo. To że Sugizo teraz wykonuje solówki i gra zdecydowaną większość partii gitarowych jest znaczącym krokiem naprzód w historii tego zespołu, ponieważ od koncertów powrotnych w 2008 roku wykorzystywali oni dużo playbacków z wcześniejszymi nagraniami tych partii wykonywanych przez hide. I o ile przy tamtych koncertach dało to całkiem niezły efekt i było dobrze rozumiane jako tribute dla zmarłego gitarzysty o tyle później zaczynało się to robić dość niepoważne szczególnie gdy przestali ze względu na prawa autorskie wyświetlać wizerunek hide podczas tych partii. Kolejna piosenka był jeden z największych hitów i jedna z ich najbardziej metalowych piosenek Silent Jealousy, wykonywane w oryginalnej wersji, po nieudanej próbie wykonania jej rok temu po angielsku na koncercie w Los Angeles zespół słusznie doszedł do wniosku że lepiej nie zmieniać czegoś co już jest dobre. Tłum zaczął szaleć (w niektórych miejscach niestety nie by dobrze się bawić ale żeby dostać się do pierwszych rzędów, pozdrawiamy pijanego Niemca psującego zabawę wszystkim dookoła). Po tym kawałku scenę opuścili Yoshiki oraz Sugizo, a pozostała trójka wraz z pomocą nagrań z głosem oraz gitarami hide wykonali utwór Drain, moim zdaniem był to najsłabszy moment tego koncertu, utwór wykonany bardzo dobrze ale brakowało w nim…życia. Zespół zszedł ze sceny, a po chwili wkroczył sam Sugizo, ubrany od stóp do głów na biało, trzymając w ręku skrzypce, stając na podwyższeniu obok fortepianu wykonał kilku minutowe solo na skrzypcach, po czym dołączył Yoshiki akompaniując mu na fortepianie przeszli w intro do Kurenai, ten nieśmiertelny kawałek również został odświeżony właśnie za pomocą fortepianowo skrzypcowego intra, pominięcie paru pierwszych wersów (tego zabiegu jednak trochę nie rozumiem) oraz zmianę części tekstu na angielski (zwrotki po angielski, refren oryginalny japoński, przy czym trzeba nadmienić ze nie jest to angielski tekst znany nam z Vanishing Vision, gdzie to Yoshiki nie mógł za bardzo pochwalić się znajomością tego języka a kompletnie nowa wersja), pozostawiono jednak bardzo krotki fragment solówki hide. Kurenai tak jak zawsze sprawiło że publiczność zaczęła podskakiwać oraz śpiewać wraz z zespołem, po czym wykonane zostało Born to be free, które na koncertach wykonywane jest w stylu Weekend obecnie nie granego. I o ile wersja powiedzmy studyjna, bo utwór nie został jeszcze oficjalnie wydany, tyłka nie urywa to na koncertach jest prawdziwym hitem. Zespół znów opuścił scenę tym razem pozostawiając na niej samego Yoshikiego, który rozpoczął swoje drum solo, nie była to jednak solówka jaka znamy z koncertów w Tokyo Dome, które zdążyło się już znudzić, lecz zwykle szybkie napieprzanie w gary. Przerywając co jakiś czas grę na perkusji przebiegał szybko do fortepianu grając rożne kawałki, w tym Dla Elizy Beethovena co było miłym akcentem zważając na to ze byliśmy w Niemczech, kilka fragmentów utworów X Japan, trochę klasyki i improwizacji. Perkusyjno-fortepianowy popis zakończył się wejściem Toshiego i rozpoczęciem I.V. do którego wstęp śpiewała cała publiczność oraz zespół, a na chwile perkusista został Toshi, a Yoshiki wykonał kilka stagediving’ów ku uciesze fanów, krzycząc w tym samym czasie We are X! Po wykonaniu I.V rozpoczął się X, publiczność szalała „X Jump” kilkadziesiąt razy zatrząsł klubem a kilka tysięcy osób tam zgromadzonych zdzierało sobie gardła. Pod koniec Yoshiki zaczął demolować perkusje oraz gong, który chyba tylko do tego służy, oberwało się także tablicy wyświetlającej logo X’a, na szczęście przed zrzuceniem gongu i paru talerzy krzyknął do obsługi by uciekała z pola rażenia. Nastąpiła trochę dłuższa przerwa po czym na scenę wrócił Yoshiki by pogadać sobie przez parę minut, mówił o ponownym zejściu się zespołu, o światowej trasie, nie zabrakło także wspomnienia o hide, pokrzyczał znów trochę zdartym głosem „We are X” i zakończył swoja wypowiedz tuż po krzyku słowami „I love you”, wypowiedzianymi w taki sposób że można było zwątpić w płeć osoby wypowiadającej te słowa..wszystkiego co powiedział nie można było do końca zrozumieć, ponieważ z jednej strony zagłuszany był trochę przez publiczność a z drugiej nasz perkusista posiada dość dziwny sposób mówienia po angielsku, który nie zbyt zmienił się nawet po ponad 15 latach spędzonych w Los Angeles. Po zakończeniu przemówienia na scenę powrócił Toshi i reszta zespołu wykonując około minutowy fragment Forever Love, co było zaskoczeniem bo od zeszłorocznej trasy setlista nie ulegała zmianie i myśleliśmy ze tak będzie także w przypadku tego koncertu. Krótkie Forever love przy wyraźnym wspomaganiu ze strony publiczności po chwili przeszło w znane wszystkim fanom X’a początkowe takty Endless Rain, tu Toshi oddał większa część utworu publiczności śpiewając tylko od czasu do czasu, cały zespół wyglądał na wyraźnie wzruszony i zadowolony, no może poza Pata, który wyglądał tylko na zadowolonego. Sugizo po wykonaniu solówki zniknął ze sceny a reszta zespołu siedziała na schodkach na środku sceny słuchając śpiewanego przez publiczność niekończącego się refrenu „Endless rain fall on my heart…” po czym zaczęli powoli opuszczać scenę. Po tym jak wszyscy poszli na scenie znów pojawił się Sugizo ze swoimi skrzypcami zaczął grac Art of life, po czym jego role przejęła druga pianistka a następnie pojawił się Yoshiki grając fortepianowe kilku minutowe solo, które zawiera ten najdłuższy X’owy utwór. Podczas grania na scenie pojawiali się na powrót muzycy i po zakończeniu tej klawiszowej wariacji zaczęli grać drugą (pozytywną część) Art of life, co wokalista ogłosił krzycząc jego nazwę. Podczas tego utworu obserwować mogliśmy wręcz zaskakująco dobrą formę Yoshiki’ego, występ przypominał pierwsze wykonania z ’93 a po perkusiście nie było widać śladu zmęczenia. Gdy ten przepełniony niezliczonymi gitarowymi solówkami utwór dobiegł końca X zaczął żegnać się z europejska publicznością, rozrzucając pałeczki, wodę, kostki i robiąc zdjęcia. Podczas gdy wszyscy zajęci byli rzucaniem rudnych rzeczy w stronę publiczności Pata stanął sobie i opierając się o głośnik popijał piwo. Koncert kończył się przy lecących w tle Forever Love oraz Tears.
Podsumowując X Japan sprostało oczekiwaniom fanów dając świetny koncert i prezentując się w świetnej formie. Głos Toshi’ego prezentuje się lepiej niż kiedy był w szczytowej formie na Dahlia tour, jest jeszcze wyższy i czystszy niż kiedykolwiek i nawet pomimo paru niedociągnięć przy Art of life słychać ze po 30 latach śpiewania potrafi się on ciągle doskonalić. Cieszy fakt ze Sugizo gra obecnie prawie wszystkie partie gitarowe, poza wspominanymi fragmentami w Kurenai oraz w Art of life (tu jednak puszczonej z taśmy gitary hide nie było słychać, a zastąpiły ja ciężkie riffy grane przez Patę i Sugizo, które zazwyczaj stanowią tło) oraz wprowadzane przez niego nowe smaczki w postaci skrzypiec.
Wszyscy obecni na koncercie zwrócili pewnie uwagę na co najmniej zabawny image Toshi’ego, który jest krzyżówka późnego Elvisa z ciocią Basią, Heath w porównaniu do koncertów granych w Japonii był mniej visualowy, a Pata jako jedyny nie ukrywa tego ze cały zespół jest już grubo po 40 co podkreślił swoją siwą brodą.
X Japan tak jak wszystkie zespoły odwiedzające Europę zapowiedział, że przyjedzie tutaj ponownie i tym razem śledząc ich obecne poczynania należy im w to uwierzyć i mieć nadzieje że ich ponowne, choć dość powolne, przekształcanie się na powrót w pełnoprawny zespół zawita w pobliżu ponownie.

1 komentarz:

nina fioravanti pisze...

Mi Toshi w Berlinie przypominał krzyżówkę Elvisa z Alexis z Dynastii ;D