wtorek, października 11, 2011

Koncert Versailles w Krakowie (10.10.2011) - relacja Harlocka

Jako, że koncepcją naszego webowego zina jest pisanie od serca i bez ściemniania, muszę się przyznać, że na koncert Versailles poszedłem z dziennikarskiego obowiązku i trochę z sentymentu do twórczości KAMIJO sprzed dekady. Karierę tej formacji obserwowałem od momenty jej powstania, ale z biegiem czasu mój entuzjazm do tej kapeli przygasał. Sam nie wiem dlaczego. Może to przesyt sceną visual kei, a może kwestia słabych klawiszy i kiepskiego brzmienia...? Obawiałem się słabej frekwencji, ale okazało się, że załoga ta ma całkiem sporą grupę sympatyków w naszym kraju.

Fot. Norman Lenda
Set rozpoczął się od kiczowato brzmiących stringsów, przy dźwiękach którego i towarzyszącym aplauzie publiczności na scenie kolejno pojawiali się muzycy: YUKI, MASASHI, TERU, HIZAKI i KAMIJO, po czym nastąpiło uderzenie - MASQUERADE. Ściana dźwięku, która wymieszana z piskiem przeważającej żeńskiej publiczności zwaliła mnie z nóg! Dosłownie. Kiedy pisk ucichł można było usłyszeć ostre i ciężkie gitary w towarzystwie sprawnej sekcji rytmicznej, w której uwagę zwracała niezbyt mocno ztriggerowana perkusja. Podniesiony kciuk Juna w moim kierunku mówił wszystko. Jest dobrze. A nawet lepiej. Dlatego mogłem spokojnie delektować się płynącymi ze sceny dźwiękami i scenicznym show przygotowanym przez muzyków. I tu kolejna niespodzianka. Spodziewałem się sztywnego visualowego pozowania i pajacowania połączonego z fanservice'm, a okazało się, że fanservice ograniczył się do subtelnych objęć HIZAKIEGO przez KAMIJO, za to frontman postawił na interakcję z publicznością. Audytorium było przygotowane. W części stłoczonej niczym sardynki w sosie własnym widniały podniesione do góry ręce, w których trzymane były czerwone róże. Początkowo jednak odniosłem wrażenie, że ludzie nie bardzo wiedzieli czego się spodziewać ze strony muzyków. KAMIJO rak po raz pocił się i wymachiwał rękoma w akcie desperacji, aby ktoś z tłumu w końcu podrzucił mu jakieś róże (te białe z żaróweczką do nabycia po cztery dychy, którymi dysponował zespół musiały być zbyt kosztowne także dla muzyków ;)). Z upływem czasu jednak wszystko nabierało właściwej formy. Można było zaobserwować żywiołowe reakcje na okrzyki wokalisty w języku zarówno japońskim, jak i angielskim, czy nawet polskim (chłopak odrobił zadanie domowe). Chciałem jeszcze wspomnieć o zabawie z podziałem na płeć ("Boys!... Girls!").

Fot. Norman Lenda
Z niemal dwugodzinnego gigu utkwiły mi w pamięci takie utwory jak wymieniony już na wstępie MASQUERADE, kapitalna suita Faith & Decision, przesłodka ballada Remember Forever, fatalnie wykonany (bo puszczony z taśmy, a nie zagrany w wersji unplugged) Love will be born again i grande finale, czyli The Revenant Choir w brawurowym wykonaniu, po którym wyraźnie było widać, że muzycy nie chcą zejść ze sceny. Dlatego po odegraniu kawałka, od którego rozpoczęła się kariera zespoły KAMIJO po raz kolejny zaprezentował wszystkich muzyków włączając w to wspomnienie Jasmine You. Gest wskazujący w górę był naprawdę miłym wyrazem uszanowania pamięci nieżyjącego muzyka. A kiedy instrumenty już wybrzmiały do końca, KAMIJO zaproponował wspólny skok - "Let's jump together!" - do którego ochoczo przyłączyłem się wraz z Junem.

Czas na zdanie podsumowania. Bez dwóch zdań, było zajebiście. Szkoda tylko, że gadżety w postaci kostek, pałek, czy wspomnianych wcześniej róż były rzucane niczym papiery do kosza i wpadały w tłum pod samą sceną. Wyjątkiem był rekordowy rzut ręcznikiem, którym wytarł się po występie TERU. Otóż ręcznik ten wpadł w moje ręce. Chętnie odstąpię, bo to zielony bardziew z metką TIP, a liczyłem na jakiś zespołowy gadżet. W przypadku braku chętnych nabywców będę używać go w pracy do sprzątania na biurku i wycierania komputera. Wracając do tematu, świetne brzmienie, bardzo dobre czyste wokale, zróżnicowana wiekowo publiczność i duża porcja zabawy zapewnionej przez KAMIJO znanej z występów jrockerów. Nie zabrakło odrobiny blastów i headbangingu, w którym zaskoczyło mnie, że chłopakom trzymały się fryzury. Kogo nie było, niech żałuje!!
Fot. Norman Lenda

źródło: własne

11 komentarzy:

harlock pisze...

Resztę zdjęć wrzucimy po obróbce

Martin pisze...

Kurde, już żałuję..
Podoba mi się Twój opis akcji z ręcznikiem ;]

natalis pisze...

Jestem przeogromnie szczęśliwa, że mogłam tam być, że zaszczycili nas swoją obecnością. Jest możliwość otrzymania zdjęć w pełnym ich rozmiarze na meila?

harlock pisze...

>> redcafe: nie wysyłamy zdjęć, ale te w galerii będą opublikowane w większym rozmiarze. Do artykułu wrzuciłem kilka fotek na spontana.

>> Martin: heh ;D

Jade pisze...

świetny opis, aż poczułam klimat :)

minas pisze...

Tyle swietnych koncertow mnie juz ominelo.. co ja tu kurna robie :/ No ale czesciowo odbije sobie za dwa tygodnie na X'ach. Relacje postaram sie wrzucic jak najszybciej ;)

Bela pisze...

Nie mogę się doczekać reszty zdjęć!
Było fantastycznie. Dla tych ok. dwóch godzin show i meetingu opłacało się jechać przez całą Polskę [dosłownie].
Widziałam ten ręcznik lecący mi nad głową. Lubię takie gadżety z koncertów :)

harlock pisze...

>>minas: to wracaj do nas z tego zesłania.tu robi się całkiem zabawnie ;]

Menoa Laliemm r.f. Evans pisze...

Wreszcie przeczytałam jakiś trzeźwy opis. Ja nie byłam w stanie tak tego podsumować, czułam się tym wszystkim odurzona. Naprawdę było świetnie. :D Tak, tak, tak, jestem fangirlem, ale źle mi z tym nie jest. :) Ręcznik chętnie przyjmę, haha. :P

harlock pisze...

> Wreszcie przeczytałam jakiś trzeźwy opis.

Pewnie dlatego, że niczego nie piłem ;]

Menoa Laliemm r.f. Evans pisze...

O ile oszołomienie można nazwać czymś %, to ta, byłam nietrzeźwa. ;p