Nie byłem w ubiegłym roku we Wrocławiu, więc na występ formacji D czekałem niemal 9 lat (czyli do początku powstania zespołu). Przez ten cały czas kawałki pisane przez chłopaków trzymają równy, wysoki poziom a tego typu muzyka zazwyczaj świetnie sprawdza się w wydaniu koncertowym. Mając w pamięci doskonały koncert Versailles z ubiegłego roku liczyłem, że i D wstrząśnie Miastem Królów.
Z kilkunastominutowym poślizgiem po nerwowym oczekiwaniu udało nam się wejść do klubu. Liczyłem na spotkanie z zespołem. Pytań co prawda w zanadrzu miałem trochę (uzbierałby się cały wywiad, ale nikt z otoczenia zespołu nie był chyba zainteresowany żadną pogadanką poza tym czymś), ale celowałem głównie z jednym. Myślałem, że spotkanie będzie zorganizowane w osobnej sali ze stołem krzesłami (jak na konferencję prasową przystało), ale wszystko odbyło się w sali głównej. Muzycy, których pojawienie się wywołało olbrzymi entuzjazm, siedzieli na scenie, a wśród zgromadzonej publiczności krążył mikrofon. Zapomniałem, że u nas nie ma prasy T_T W związku z tym bonus przygotowany przez organizatorów był miłym akcentem, aczkolwiek pytania w rodzaju "do Ruizy: jak długo grasz na gitarze" powodują, że po mojej prośbie o przybliżenie decyzji powrotu z nurtu major do indie w pierwszej chwili muzycy byli nieco zakłopotani, a z sytuacji wybrnął dopiero ASAGI. Osobiście popieram tę decyzję, a jeżeli w rzeczywistości umożliwia to chłopakom łatwiejszą promocję poza Japonią, to jest dobrze.
Fot. copyright Abstract Overload 'zine |
Właściwa część rozpoczęła się również z niewielkim poślizgiem. Na pierwszy ogień poszło Der König der Dunkelheit, dobry mocny wagnerowski akcent. Zespół nie dał wytchnienia, bo kolejne: In the name of justice i Huang Di~yami ni umareta mukui~. Dla mnie jednak początek występu to walka z (nie moim) aparatem, żeby przygotować materiał zdjęciowy. Odetchnąłem dopiero na yami yori kurai doukoku no acapella to bara yori akai jounetsu no aria i wtedy zdałem sobie sprawę, że coś mi nie pasuje – brzmienie. Ponad bezkształtnym jazgotem gitar okraszonym dudnieniem pudełkowej perkusji gitar unosił się wokal ASAGIEGO, który robił co mógł, żeby być słyszanym. A yami yori kurai... ma takie genialne zwolnienie przechodzące w melancholijne syndromowe granie. Nic to, podszedłem do dźwiękowca, żeby zwrócić mu uwagę, że gitar w ogóle nie słychać i żeby zdjął trochę dołu, bo strasznie dudni. Realizator poprzestawiał kilka suwaków na konsoli, po czym poprawiła się słyszalność Ruizy, z HIDE-ZOU było nieco gorzej. Mimo wszystko odniosłem wrażenie, że chłopaki robią co mogą, żeby pokazać się z jak najlepszej strony. Zwłaszcza, że zasługują na to, by ich docenić jako muzyków, gdyż dysponują ponadprzeciętnym warsztatem. HIROKI to jeden z lepszych perkusistów na scenie visual kei, a ASAGI ma głos jak żyleta. Znałem wszystkie kawałki (oprócz jednego, heh), dlatego miałem łatwiejszy odbiór. Jednak jeżeli ktoś po prostu wpadł, to ciężko mi przewidzieć jego reakcję. Zgodnie z zapowiedzią był Sleeper wyrastający na sztandarowy numer zespołu i dosłownie flagowy Night-ship „D”. Najlepiej wypadły: wspomniany już Sleeper i torikago goten ~L’Oiseau bleu~ (choć genialna partia perkusji nie odniosła takiego efektu jak powinna). Imprezę muzycy uświetnili kawałkiem Tightrope, w którym HIROKI i Ruiza wystąpili "na luzaka" (także miły akcent) w podkoszulkach z logo Dying message. Za krótko? Pomimo tej około półtoragodzinnej zabawy chciałoby się więcej.
Podsumowując, dziękuję organizatorom za zaklepanie jednego terminu na przystanek w naszym kraju. Dziękuję także zespołowi za fajny gig. Chodzę na koncerty, żeby muzykę poczuć. W przypadku ostrych klimatów dźwięk musi rozrywać bebechy. Tutaj mi tego zabrakło. Na przyszłość chciałbym zaznaczyć, że nasza redakcja chętnie pomoże w czynie społecznym realizatorom dźwięku w razie potrzeby. Nam również zależy, żeby nasze ulubione kapele prezentowały się tak dobrze jak ich muzyka. Niestety, w kanciapach osiągało się lepsze brzmienie.
źródło: własne
4 komentarze:
Oo, to Ty zadałeś pytanie o przejście z major do indie? Akurat wtedy stałam całkiem niedaleko Ciebie ;). Ja mam nieco krótszy staż jeśli chodzi o znajomość D (od 7 lat), ale też chętnie przydybałabym ich o parę rzeczy; wyszłam jednak z założenia, że pewnie udzielą mi najbardziej wymijającej odpowiedzi, jaka byłaby możliwa ;) więc dałam sobie spokój. A poziom pytań był w większości taki sobie - z tego co czytam, w innych krajach raczej stawiają na zabawę i żeby przynajmniej można było się pośmiać, a u nas to cóż ;).
Co do nagłośnienia to może zależy od punktu "stania", bo nie było aż tak źle jak było pod tym względem w Firleju we Wro. Rok temu stałam parę metrów od HIDE-ZOU i prawie w ogóle nie słyszałam jego solówki w Night-Ship "D" - w tym roku było lepiej, chociaż przyznam, też nieperfekcyjnie.
W Firleju jak dla mnie było około 546468435468416846417876879946465168 razy lepiej niż w Krakowie pod względem brzmienia.
Moze przez to ze stalismy w firleju z tylu słyszelismy perfekcyjnie kazdy instrument. tutaj pomimo przemieszczania sie do przedu do tylu, na boki, slychac bylo glownie kartonowa perkusje i wokal, apropos wokalu, na Yami yori bylo smutno jak Asagi czasem nie mogl wcelowac...pewnie wina odsluchu.
Koncert przez naglosnienie zjebal mi serie zajebistych koncertow.
To właśnie miałam na myśli mówiąc o punkcie stania ;) ja rok temu słyszałam głównie bas, a tym razem mniej więcej wszystko (chociaż oczywiście nie tak, jak bym chciała).
Prześlij komentarz