"Piękną mamy jesień tego lata" chciało się rzec w drodze na koncert. Silna burza z piorunami, chłód, i wszechobecny deszcz towarzyszyły nam w drodze do klubu. Na szczęście po drodze czekał nas jeszcze miły przystanek w knajpie na kilka piwek w miłym gronie.
Przed 19 znaleźliśmy się już pod halą. Cały tłum już wszedł do środka, więc bez ścisku i przepychanek weszliśmy do Stodoły. Jeszcze rzut oka na pamiątki z koncertu i znowu do baru. Jeszcze jedno piwko i można uderzać na halę główną, skąd już dobiegały piski fanów, którzy ochoczo witali kolejnych muzyków z ekipy YFC.
 |
Fot. by Jade |
Początek koncertu zapowiadał się nieźle.
THE END OF THE DAY, czyli nowy singiel nowej ekipy
Gackta dynamicznie uderzył z głośników. Chwytliwy refren i szybkie tempo piosenki sprawiły, że zebrany tłum od razu poczuł energię zespołu. Następnie bez chwili przerwy pokręcony i chaotyczny
NINE SPIRAL, który dodatkowo jeszcze bardziej został udziwniony na potrzby koncertu
Yellow Fried Chickenz. Później uderzył równie znany
SPEED MASTER, w odświeżonej nieco wersji, jednak już wtedy zaczęło mi coś nie pasować.
Gackt w towarzystwie
Jona, drugiego wokalisty zaczęli dynamicznie, jednak dlaczego stało się to, co się stało później? Obaj panowie stawali obok siebie na podwyższeniu tuląc się do siebie, jak para kochanków. Wili się w niedwuznacznych pozycjach... Dziwnie było coś takiego oglądać. Facet, który był dla mnie kwintesencją japońskiego, oryginalnego grania nagle stoi na wprost mnie i niemal się całuje z drugim gościem na scenie. Przyszedłem na koncert, nie na fanservice show. Przemilczę nieco drętwy nowy singiel
Gackta -
EPISODE 0, który jest dość nijaki. Zawiodłem się również na anglojęzycznej wersji
MIND FOREST, która to piosenka w oryginale była jedną z jaśniejszych pozycji na albumie Crescent. Początkowo show robione przez
Gackta i
Jona (drugiego wokalistę) było śmieszne, jednak po chwili zaczęło to denerowować.
VANILLA to było już totoalne przegięcie fanserwisu. Nawet specjalnie na okazję pisania sprawozdania nie chcę sobie przypominać co się działo na scenie, bo po prostu miałem dość. Myślałem, że im muzycy starsi, tym mniej wygłupów na scenie, a więcej oddania muzyce. Dodatkowo strasznie drażniło sztuczne wydłużanie koncertu poprzez przeciąganie końcówek utworów. Panowie, outro piosenki nie powinno trwać dłużej niż dwie minuty. Dziesięć minut (liczyłem!) bezcelowego uderzania w instrumenty to gruba przesada. Dodatkwo nurzyło ciągłe nawoływanie do skandowania
YFC!! YFC!!, przez ładnych kilka miut pod rząd.